Kiedyś tytułowe hasło przyświecało naszej reprezentacji, która po horrorach i walce do ostatnich sekund często pokonywała przeciwników jednym golem strzelanym niemal równo z końcową syreną. To się zdarzało na tyle często, że zawodnicy na standardowe przedmeczowe pytanie „panowie, jak będzie” odpowiadali ze śmiechem, że „spokojnie, jedną”, a zwycięstwo pozostawało w domyśle. Po ostatnim tygodniu w ślady wielkich poprzedników mogą śmiało iść pod tym względem szczypiorniści Energi Kalisz.
Kaliska drużyna najpierw wygrała w Zabrzu z Górnikiem 25:24, a w sobotę pokonała w Kaliszu Grupę Azoty Tarnów 28:27. Tomasz Strząbała i jego ekipa wysoko wieszają w tym sezonie poprzeczkę rywalom i ich trenerom. I nie chodzi mi tu tylko o czysto boiskowe wymagania. Energa w dużej mierze – przynajmniej dotychczas – burzy bowiem mit, że kiedy do klubu przychodzi nowy trener i następuje dużo zmian kadrowych, zespół musi się dotrzeć, poznać nawzajem, zrozumieć filozofię szkoleniowca, nauczyć współpracy itp. Takich haseł co sezon słyszę wiele z różnych ust i nawet czasem jestem w stanie się z nimi zgodzić. Tyle że w Kaliszu w odnoszeniu zwycięstw nikomu nie przeszkadza ani letnia rewolucja personalna (dziewięciu zawodników odeszło, przyszło siedmiu plus trener), ani nawet koronawirusowe perturbacje (osiem zakażonych osób). Z ośmiu rozegranych meczów punktowali w sześciu, a wygrali trzy ostatnie, tylko z Pogonią, wskutek trafienia „nadgorliwego” w ostatniej minucie Piotra Krępy, wyłamując się z zasady „spokojnie, jedną” (20:18).
W Kaliszu udało się bardzo szybko stworzyć mocną ekipę, może dlatego, że Strząbała poszedł pod prąd obowiązującemu trendowi i zamiast jak większość klubów odmłodzić zespół, ściągnął po prostu solidnych ligowców. Opłaciło się – Mateusz Góralski dostał już chyba trzecie ligowe życie i świetnie zastąpił na prawym skrzydle Michała Dreja. Z Górnikiem 26-latek ustanowił swój strzelecki rekord, zdobywając 9 bramek i pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że to jego setny występ w Superlidze. Funkcję szefa obrony z marszu przejął jego imiennik Kus, a Kacper Adamski trafił do szerokiej kadry na mistrzostwa świata 2021 (podobnie jak Maciej Pilitowski i Łukasz Zakreta, ale oni w Enerdze są już od dawna).
Tym, co mi się rzuciło w oczy, analizując wyniki Kalisza, jest mała liczba traconych bramek. W czterech ostatnich meczach (starcia z Łomżą Vive nie liczę) Energa traciła średnio tylko 23 gole i duża w tym zasługa właśnie Kusa. Gdybym zaś miał mianować ligowego ministra tajemniczości podczas przerw w meczu, konkurencji nie miałby Strząbała. „Ty pobiegniesz w bok, ty zrobisz zasłonę, ty podasz, a ty rzucisz”. Współczuję komentatorom telewizyjnym, bo jak biedacy mają wytłumaczyć widzom, który zawodnik za co będzie odpowiadać w najbliższej akcji…
Jeśli wszystko dobrze pójdzie, w środę do Kalisza przyjadą Azoty. Puławianom w weekend w ostatniej chwili uciekła konfrontacja z Vive (prawdopodobieństwo koronawirusa), do którego pomału zaczynają się upodabniać. Nie dość, że ściągnęli ostatnio zawodnika ze Słowenii (w Vive grało ich już kilku), to jeszcze takiego o najtrudniejszym do wymówienia nazwisku w lidze. Andraż Velkavrh przebija pod tym względem klan Dujszebajewów, których nazwisko przekręcał do niedawna co trzeci mój rozmówca z handballowego światka (Duszanbajew, Duszejbajew, Duszabajew…). A ile wersji nazwiska Velkavrha usłyszę w tym sezonie? Spokojnie, niejedną.
Publicystyka Superligi to nowy projekt komunikacyjny PGNiG Superligi. Eksperci zajmujący się piłką ręczną będą w każdy poniedziałek komentować najważniejsze wydarzenia z ligowych rozgrywek.
Autor: WOJCIECH OSIŃSKI
dziennikarz Przeglądu Sportowego
O piłce ręcznej pisze od lat 90., czyli epoki przedinternetowej, kiedy Warszawianka należała do ścisłej czołówki ekstraklasy, większość obecnych trenerów zaczynała dopiero karierę zawodniczą, a sport w dodatku stołecznym Gazety Wyborczej zajmował nawet sześć stron. Od ponad dekady związany z Przeglądem Sportowym, dla którego z niesłabnącą pasją opisuje handball w wydaniu klubowym i reprezentacyjnym.